Najprostszym powodem, dla którego podejmowane są próby likwidacji lub przesunięcia pomników w inne, mniej – lub niekiedy bardziej – korzystne miejsca, są zmiany władzy i konieczność weryfikacji krajobrazu symbolicznego. Choć najczęściej z tego powodu monumenty są zupełnie usuwane z przestrzeni publicznej lub wręcz niszczone, zdarza się też, że całkowita likwidacja jest zbyt ryzykowna politycznie i, w obawie przed protestami, proponuje się w zamian inne, odpowiedniejsze dla danego pomnika miejsce. Pomniki nieraz grają również istotną rolę w konfliktach – tak zbrojnych, jak i bardziej symbolicznych walkach o panowanie nad terenem – nie tylko poprzez erekcję lub wyburzanie, lecz również poprzez zmiany towarzyszących im inskrypcji lub jako istotne symbolicznie nośniki pewnych nowych treści.
Najstarszym wciąż istniejącym warszawskim monumentem, który niegdyś chciano przenosić ze względów politycznych, była wspomniana w poprzednim poście kolumna Zygmunta. W XVII wieku, zaledwie 10 lat po jej odsłonięciu, podczas potopu szwedzkiego król Karol Gustaw zadecydował o przesunięciu pomnika polskiego króla, podobno licząc przy tym, że podczas zmiany lokalizacji kolumna ulegnie uszkodzeniu. Pomnik rozzłościł go napisem na cokole informującym o prawach dawnego władcy polski do szwedzkiej korony. Planu jednak nie zrealizowano, ponieważ mimo wysokiej zapłaty, nikt nie chciał się podjąć przenoszenia monumentu. Kolumna Zygmunta została więc na swoim miejscu, gdzie mimo restauracji i parokrotnej przebudowy otoczenia doczekała II wojny światowej. Przed zburzeniem pomnika w czasie wojny, po której rzeźbę czekała poważna renowacja, odegrał on swoją rolę w okupacyjnych potyczkach słownych na terenie stolicy. W 1943 roku przy ulicy Senatorskiej miało miejsce starcie między żołnierzami Armii Krajowej a żandarmerią niemiecką, w wyniku którego ci pierwsi przejęli pokaźną sumę pieniędzy. Policja niemiecka opublikowała afisz obiecujący nagrodę temu, kto jako świadek zajścia pomoże naprowadzić na sprawców. Otrzymać mieli wówczas list, w którym „król Zygmunt III Waza” z dozą słynnego warszawskiego humoru oświadcza, że był „najbliższym świadkiem”, nagrodę przekaże na rzecz „biednych miasta Warszawy”, lecz wyjaśnień udzieli dopiero, gdy go okupant „bez użycia drabiny pocałuje w d…”.
Kolumna Zygmunta II Wazy zniszczona pociskiem niemieckim podczas powstania warszawskiego we wrześniu 1944.
Historię pełną motywowanych politycznie przeprowadzek ma za sobą jeden z dostojniejszych warszawskich monumentów – klasycystyczny pomnik konny księcia Józefa Poniatowskiego. Po śmierci księcia rozpoczęto zbiórkę w celu jego uczczenia i wystarano się o zgodę na upamiętnienie u cara Aleksandra I. Brano pod uwagę projekty najlepszych polskich i europejskich rzeźbiarzy; ostatecznie zdecydowano się na współpracę z Bertelem Thorvaldsenem, Duńczykiem rezydującym na stałe w Rzymie. Początkowo ustalono, że pomnik stanie przy placu Krasińskich, następnie jednak car przeznaczył na ten cel dziedziniec przed Pałacem Namiestnikowskim. Niestety realizacja na tyle się przedłużała, że zanim pomnik odlano w brązie, wybuchło powstanie listopadowe i mimo gotowego monumentu w 1932 roku, władze carskie nie chciały się już zgodzić na jego ustawienie w żadnej z branych pod uwagę lokalizacji. Car Mikołaj I zarządził przewiezienie pomnika do twierdzy w Modlinie, gdzie książę miał zostać przemianowany na patrona twierdzy św. Jerzego. Monument trafił do Modlina w skrzyniach, w których przeleżał do 1840 roku, kiedy to przy okazji wizyty cara został zmontowany jako pomnik ostatniego króla Polski (na skrzyniach widniał napis: „Poniatowski”). Car chciał wyrzucić go na złom, jednak namiestnik Królestwa Polskiego Iwan Paskiewicz poprosił, by pomnik został mu podarowany i w 1842 roku postawił go na tarasie rezydencji w Homlu. Natomiast w 1870 roku w Warszawie na miejscu przeznaczonym dla księcia, stanął pomnik… samego Paskiewicza, zdemontowany dopiero w 1917 roku wraz z innymi carskimi pomnikami.
Pomnik księcia Józefa Poniatowskiego na tarasie rezydencji Iwana Paskiewicza w Holmu.
Monument przedstawiający Poniatowskiego wrócił do Polski dopiero w 1922 roku. Na okres poszukiwania odpowiedniego miejsca ustawiono go na dziedzińcu Zamku Królewskiego, a potem przestawiono na plac Saski (obecny plac Piłsudskiego), gdzie stanął na wychwalanym cokole zaprojektowanym przez Aleksandra Bojemskiego, do którego użyto granitowego postumentu spod Paskiewicza. Pierwszego września 1940 roku dokładnie zasłonięty pomnik był świadkiem defilady z okazji pierwszej rocznicy zwycięstwa wojsk niemieckich nad Polską. Jego zasłonięcie wzbudziło obawy wśród mieszkańców Warszawy – bano się, że podzieli on los usuniętego wcześniej pomnika Fryderyka Chopina i wkrótce na cokole pojawiła się kartka z napisem: „Józiu, jeżeli chcesz uniknąć mego losu, podaj się za Volksdeutscha – Chopin”. Mimo planowanego przez władze okupacyjne przeniesienia do Ogrodu Saskiego lub Parku Ujazdowskiego, monument stał na placu Saskim (wówczas Adolf Hitler Platz) aż do wysadzenia w powietrze w 1944 roku.
Mimo sprzeciwów, resztki cokołu wysadzono już w 1946 roku – dynamit był podobno tak silny, że uszkodził dach oraz wybił szyby w oknach pobliskiej Zachęty, których odłamki uszkodziły konserwowany wówczas „Grunwald” Jana Matejki. Nieliczne szczątki rzeźby odnaleziono w fabryce Lilpopa, było to jednak za mało, by mówić o rekonstrukcji na tej podstawie (pozostałości te można dziś zobaczyć na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego). Zwrócono się więc do władz duńskich o udostępnienie modelu z Muzeum Thorvaldsena w celu dokonania odlewu. W tym celu wysłano do Danii brąz m.in. w postaci pomnika konnego niemieckiego cesarza Wilhelma I ze Szczecina, Duńczycy jednak postanowili nie przetapiać pomnika i wykorzystali swój brąz sfinansowany ze zbiórki społecznej. W 1951 roku pomnik przybył do Polski, okazał się jednak kłopotliwy dla władz PRL – nie do końca wpisywał się nową linię dziejów, nie sposób było jednak nie przyjąć nowego odlewu pomnika wysadzonego wcześniej przez nazistów. Postawiono na rozwiązanie kompromisowe i książę Poniatowski został ustawiony przed Starą Pomarańczarnią w parku Łazienkowskim, gdzie nie kłuł w oczy nowej władzy. Dopiero w 1965 roku, po długich dyskusjach, zadecydowano o przeniesieniu monumentu w miejsce, w którym miał stanąć pierwotnie – przed Pałac Namiestnikowski, wówczas siedzibę Urzędu Rady Ministrów, a obecnie Pałac Prezydencki. Stoi tam po dziś dzień, pomimo że niektórzy, jak np. poseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Sasin, wyobrażali sobie jego przesunięcie w celu zrobienia miejsca na pomnik smoleński1.
Mimo problemów Poniatowskiego, zabory nie były na terenie Warszawy okresem odsłaniania jedynie niechcianych, narzuconych przez cara pomników, takich jak monument ku czci Oficerów-lojalistów poległych w Noc Listopadową czy pomnik Paskiewicza. W tym czasie, poza nieodsłoniętym ostatecznie pomnikiem księcia Józefa Poniatowskiego, udało się wywalczyć powstanie posągów innych postaci budzących narodową dumę, takich jak Mikołaj Kopernik czy Adam Mickiewicz. Większość pozostałych, niemile widzianych monumentów zostało rozebranych jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości – usunięto je w 1917 roku, za zgodą Niemców okupujących Warszawę podczas I wojny światowej, a następnie w latach 20. przetopiono lub wykorzystano ich fragmenty do innych realizacji. Ciekawym przypadkiem był obelisk Aleksandra I w Cytadeli, który chciano za pomocą podpisu przerobić na pomnik Romualda Traugutta.
Poza mocą symboliczną, pomniki cenne są również ze względu na drogocenne surowce, z których zazwyczaj wykonane są rzeźby oraz cokoły.
W istocie, poza mocą symboliczną, pomniki cenne są również ze względu na drogocenne surowce, z których zazwyczaj wykonane są rzeźby oraz cokoły. Najbardziej destrukcyjnym czasem dla pomników, zarówno ze względów ideologicznych, jak i materiałowych – a więc dwóch dobrze dopełniających się przyczyn – była II druga wojna światowa. Jednym z pierwszych warszawskich monumentów, który padł ofiarą niemieckich okupantów, był wspomniany już pomnik Fryderyka Chopina. Jego zniszczenie jest istotne ze względu na zapoczątkowanie represji symbolicznych wobec warszawskich monumentów – naziści zniszczyli nie tylko brązowy odlew, ale również większość modeli i kopii. Wyróżniający się secesyjnym charakterem pomnik autorstwa Wacława Szymanowskiego miał zostać odsłonięty już w 1910 roku, jednak dyskusje na temat projektu trwały na tyle długo, że dopiero w 1910 roku podpisano ostateczną umowę z artystą. Wkrótce jednak wybuchła I wojna światowa, która doprowadziła do bankructwa francuskiej firmy odpowiedzialnej za odlew rzeźby – model zaginął na 4 lata, a gdy się wreszcie odnalazł, secesja była już stylem anachronicznym. Postanowiono jednak nie zarzucać starań o ustawienie pomnika – odlew wykonała inna francuska firma, a lokalizacja została zmieniona z parku Ujazdowskiego wpierw na Ogród Botaniczny, lecz ostatecznie, wskutek protestów botaników, w 1926 roku pomnik stanął w parku Łazienkowskim.
Uroczystość odsłonięcia pomnika Fryderyka Chopina w parku Łazienkowskim w Warszawie, 14 listopada 1926.
W 1940 roku naziści wysadzili monument polskiego pianisty i przetopili go na amunicję. Po wojnie nastąpiło pewne zamieszanie związane z planowaną dzielnicą o nazwie „Chopin”, gdzie planowano postawić nowy pomnik kompozytora, w związku z czym wstrzymano się z rekonstrukcją dzieła Szymanowskiego. Wobec niemożności rozstrzygnięcia ogłoszonego konkursu, powrócono do dawnego projektu i w 1956 roku na podstawie uratowanego przed nazistami małego modelu wykonano pełnowymiarowy odlew rzeźby. W 1958 roku pomnik został odsłonięty w dawnej lokalizacji, gdzie nieniepokojony stoi do dziś.
Transport zniszczonego pomnika Chopina do III Rzeszy zarejestrowany przez przypadkowego świadka, 1940. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Chyba najsłynniejszym warszawskim monumentem, który ucierpiał podczas wojny, a wraz z powojenną rekonstrukcją zmienił swoje położenie i na tyle zrósł się z nową lokalizacją, że wielu trudno uwierzyć, że kiedyś stał gdzie indziej, jest pomnik Lotnika. Obecnie usytuowany tuż przy prowadzącej do Lotniska Chopina ulicy Żwirki i Wigury, czyli dwóch pilotów, którzy zginęli w katastrofie lotniczej. Czy można sobie wyobrazić odpowiedniejsze miejsce na pomnik oddający cześć polskim lotnikom? Otóż pierwotnie kubizująca rzeźba Edwarda Wittiga stanęła na okazałym granitowym cokole przy placu Unii Lubelskiej. Również dla tego miejsca powstawał projekt – wymiary i proporcje były precyzyjnie dostosowane do przyszłego otoczenia pomnika. Cały proces jego powstawania trwał dość długo – projekt został ukończony w 1923 roku, potem trwała praca nad formą, aż w końcu w 1930 wykonano odlew i w rocznicę odzyskania niepodległości, 11 listopada 1932 roku, odsłonięto pomnik Lotnika.
Plac Unii Lubelskiej w Warszawie w latach 30.
Monument przetrwał bombardowania z 1939 roku i był jednym z tych, które służyły polskiemu podziemiu do manifestacji patriotycznych w postaci m.in. wymalowanego na nim znaku „Polski Walczącej”, co wymagało sporej odwagi ze względu na pobliską siedzibę Gestapo. Jednak już po 11 latach od ustawienia, w październiku 1943 roku, statua została przez Niemców zdjęta z cokołu w celu przetopienia na cele wojenne. Jej fragmenty, podobnie jak rzeźby z wielu innych pomników, znaleziono po wojnie w zakładach Lilpopa na Woli, a fragmenty cokołu odnaleziono w parku na Grochowie. Do rekonstrukcji przystąpiono dopiero w latach 60., jako nową lokalizację wybierając właśnie zbieg ulic Wawelskiej, Raszyńskiej oraz Żwirki i Wigury, gdzie 9 września 1967 w towarzystwie parady powietrznej i defilady wojskowej odsłonięto odtworzony według projektu Wittiga pomnik. Choć materialnie nie jest to ten sam obiekt – inny odlew, inny brąz – jako, że został zrealizowany według tego samego projektu i reprezentuje tę samą ideę, będąc w innym miejscu, można uznać, że pomnik po prostu zmienił swoje miejsce, po drodze zaliczając jeszcze drobne wędrówki. W 2010 roku na pomniku odsłonięto dokładną replikę kotwicy, którą 2 maja 1942 roku na cokole wymalował Jan Bytnar pseudonim „Rudy”.
Innym monumentem, który został wplątany w okupacyjne walki w sferze symbolicznej i za karę skazany na tułaczkę, był pomnik Jana Kilińskiego. Rzeźba przedstawiająca szewca i zarazem pułkownika powstania listopadowego, autorstwa Stanisława Jackowskiego, została ustawiona w 1936 roku na placu Krasińskich. Już w 1942 roku pomnik został usunięty. Dlaczego? Otóż w 1940 roku niemieckie władze okupacyjne zleciły zasłonięcie polskiej tablicy na warszawskim pomniku Mikołaja Kopernika jej niemiecką wersją. W 1942 Maciej Aleksy Dawidowski pseudonim „Alek”, jako członek Organizacji Małego Sabotażu „Wawer”, zdjął z cokołu okupancką tablicę. W odwecie Niemcy postanowili zdemontować właśnie pomnik Jana Kilińskiego, o czym poinformował gubernator Fischer w swoim obwieszczeniu z dnia 24 lutego 1942 roku. Pomnik miał zostać zniszczony, jednak dzięki interwencji Stanisława Lorentza, wieloletniego dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, został przekazany w depozyt Muzeum. „Alek” obserwował proces rozbiórki pomnika, próbował nawet przekupić robotników, by przekazali mu pomnik, co jednak nie doszło do skutku ze względu na niemiecki nadzór nad transportem. Udało im się jednak ukryć i przekazać mu szablę Kilińskiego. „Alek” postanowił ujawnić przed warszawiakami miejsce „aresztu” monumentu, i na murach MNW czarną farbą wypisał „Jam tu, ludu W-wy, Kiliński Jan”. Po mieście po demontażu krążył wierszyk, kończący się słowami „Nad straconą kenkartą Kopernik się biedzi / Bo astronom zawinił, a szewc za to siedzi”. Natomiast Dawidowski umieścił na cokole pomnika Kopernika plakat o treści: „W odwet za zniszczenie pomnika Kilińskiego zarządzam przedłużenie zimy o 6 tygodni – Mikołaj Kopernik, astronom”.
Plac Krasińskich z pomnikiem Jana Kilińskiego owiniętym materiałem przed odsłonięciem, Warszawa, 1936. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Pomnik Kilińskiego ponownie ujrzał światło dzienne w 1945 roku, gdy został ustawiony naprzeciwko Muzeum Narodowego, a we wrześniu 1946 roku powrócił na plac Krasińskich. W listopadzie 1959 roku pomnik został przeniesiony na Podwale, w pobliże dawnej siedziby ambasady Rosji, szturmem na którą dowodził Kiliński. Natomiast pomnik Kopernika został zniszczony po powstaniu warszawskim i wywieziony na złom, gdzie odnaleziono go już po wojnie i przywrócono na dawne miejsce, jeszcze przed restauracją dokonaną w 1949 roku.
Pomnik Jana Kilińskiego – widok od ul. Podwale, Warszawa, 1980. Fot. Grażyna Rutowska, Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Kolejnym posągiem, który, podobnie jak figura księcia Poniatowskiego, przez polityczne zawirowania nie stanął w wyznaczonym dla siebie miejscu i musiał odczekać dziesięciolecia przed ustawieniem w przestrzeni publicznej, jest pomnik Ignacego Jana Paderewskiego. Monument ten miał tak skomplikowaną historię, że nie sposób ją zrekonstruować z dostępnych źródeł ze stuprocentową pewnością faktów. Wiadomo, że został ufundowany jeszcze za życia Paderewskiego – albo ze składek społecznych, albo przez Jana Wedla i Władysława Gajkowskiego, dyrektora cmentarza na Bródnie, albo wskutek pomysłu rzuconego podczas brydża w Klubie Wioślarskim, w obecności Wedla i Macieja Jeznackiego (którego potomkowie, w innej wersji tej historii, pojawiają się dopiero później jako rodzina zięcia Gajkowskiego). Najprawdopodobniej pomnik zainicjowała Polonia, a Wedel i Gajkowski byli jednymi z hojniejszych donatorów. Monument miał stanąć w parku Skaryszewskim, któremu nadano już wówczas imię Paderewskiego. Jednak gdy w 1939 odlew w brązie na podstawie modelu Michała Kamieńskiego był już gotowy, do Warszawy wkroczyli naziści, nie było więc mowy o ustawieniu pomnika. By uniemożliwić okupantom jego zniszczenie w celu wykorzystania surowca do celów wojennych, wykonawca odlewu Czesław Chojnowski zakopał go w swoim ogrodzie przy ul. Solec (podobno wcześniej bok pomnika został uszkodzony od wybuchu bomby). Według niektórych po wyzwoleniu Warszawy pomnik wykopano i ustawiono przed odlewnią, gdzie, zgodnie z artykułem z 1946 roku, pomnik ten „niebędący dziełem natchnionego artysty” straszył przechodniów, ale „już nie długo” – zapowiadano bowiem jego rychłe przetopienie na metal. Według innych relacji, akcję wydobycia monumentu przeprowadzono jeszcze w czasie wojny, by z narażeniem życia przewieźć go na Bródno, gdzie w cmentarnym baraku miał doczekać końca okupacji. Być może w rzeczywistości pomnik przewieziono na Bródno już w 1946 roku, jeśli faktycznie groziło mu powojenne przetopienie? Tak czy owak, po wojnie monument spędził wiele lat w piwnicy na Mokotowie (niektórzy twierdzą, że spędził tam również czas okupacji niemieckiej!), skąd w 1956 roku został przejęty przez władze miejskie jako dar od przechowujących go Jeznackich i w 1958 roku miał stanąć w parku Skaryszewskim.
Nie chcąc ryzykować odsłanianiem pomnika „polskiego nacjonalisty”, miasto przekazało go w depozyt Muzeum Historycznemu m.st. Warszawy. Po latach rzeźba trafiła do spółdzielni „Brąz Dekoracyjny” przy ul. Hożej w celu odświeżenia przed ustawieniem w przestrzeni publicznej, co planowano na 1971 rok, czyli na 30. rocznicę śmierci Paderewskiego. Pomysłu jednak nie zrealizowano, a pomnik utknął na Hożej, skąd wydostał go Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, by ustawić go na muzealnym dziedzińcu i wraz z Jerzym Waldorffem kontynuować starania o umieszczenie monumentu w przestrzeni miasta. Zostały one uwieńczone sukcesem w 1978 roku, gdy pomnik stanął na Okólniku przy Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. Jednak już po 7 latach, w 1985 roku, w celu zapewnienia mu lepszej ekspozycji został przeniesiony na swoje obecne miejsce w parku Ujazdowskim.
Jak widać, losy wielu warszawskich pomników należą do niezwykle skomplikowanych, niekiedy wręcz sprawiających problemy w dokładnej rekonstrukcji. Czy to ze względu na chęć pozyskania surowca, czy na niechęć do treści lub przeciwnie, jej poszanowanie, pomniki w Warszawie przestawiano lub likwidowano i znów przywracano na potęgę. Niewątpliwie istotny pod tym kątem jest również ruch dekomunizacyjny (tak wczesny, jak i ten najnowszy) – zarówno w zakresie obalania pomników, symbolicznego podmieniania ich na nowe, jak i w wymiarze bardziej opisowym, a więc zmianach intencji, jak w przypadku wojennych losów pomnika Kopernika, ale też np. czorsztyńskich Organów Hasiora po 1989 roku. Ale o tym innym razem.
autorka: Zuzanna Derlacz
bibliografia:
Władysław Bartoszewski, 1859 dni Warszawy, Kraków 2008.
Wiesław Głębocki, Warszawskie pomniki, Warszawa 1990.
Irena Grzesiuk-Olszewska, Warszawska rzeźba pomnikowa, Warszawa 2003.
Czesław Michalski, Wojna warszawsko-niemiecka, Warszawa 1974.
Piotr Paszkiewicz, Pod berłem Romanowów. Sztuka rosyjska w Warszawie 1815–1915, Warszawa 1991.